wtorek, 5 grudnia 2017

Silence calms my soul - o poszukiwaniu siebie

Ten rok był trudny, choć minął mi w mgnieniu oka, gdzieś pomiędzy pokłonem rzęs a ich uniesieniem. Trudny, bo wiele się wydarzyło, wiele musiałam zburzyć, by jeszcze więcej budować na nowo. 
 
Marcowy wyjazd do Sopotu, pięć dni bycia samej w ciszy i tak upragnionym świętym spokoju, spowodował, że do wielu decyzji w końcu dojrzałam. Nabrałam siły i pewności. To najważniejsza moja tegoroczna lekcja - dla zachowania wewnętrznej równowagi i dla bycia w zgodzie z własnymi pragnieniami potrzebuję czasami pobyć sama. 

Myślę, że tego właśnie boją się ludzie - konfrontacji z sobą. A to tu dopiero zaczyna się prawdziwe szczęście.

Kocham ciszę i otwartą przestrzeń. W jakiś magiczny sposób oby dwa te czynniki normują wszystkie rozedrgane struny, jakie noszę w sobie. Jeżdżąc do Francji uwielbiałam zatrzymywać wzrok na wyblakłych dachach Paryża. Ich cisza przyjemnie rezonowała z moim wnętrzem. Wszystkie były takie takie same: zwykłe szary blachy poprzecinane grzebieniami anten, czarnymi rynnami i rdzawymi walcami kominów. Niema przestrzeń, ciągnąca się szarością, aż po drążący horyzont. 

"Silence calms my soul."

Podobną harmonię odnalazłam, jeżdżąc w góry z dziećmi. Najpierw myślałam, że to wzmożony wysiłek pobudzał endorfiny odpowiedzialne za poczucie szczęścia. Ale to nie tylko o wspinaczkę chodziło, choć każdy kamyk na ścieżce miał znaczenie, tak jak i każde potknięcie się i łapanie oddechu. Wdychając górskie powietrze, od którego kręciło mi się w głowie, czułam zapach wilgotnego mchu i żywicy na korze świerków. Zieleń koiła zmęczone spojrzenie, wzrok się wyostrzał i wszystkie zmysły wracały do równowagi. Ukoronowaniem wędrówki był widok ze szczytu, gdzie nic nie ogranicza krajobrazu. Otwarta przestrzeń sprzyja otwartości umysłu. Zupełnie jak nad morzem...
 
Idąc za głosem intuicji, zmieniłam więc miasto, mieszkanie, pracę, szkołę i środowisko dzieciom. Z zewnątrz patrząc zmieniłam wszystko. Ale w środku czuję, że wróciłam na swoje miejsce. Wróciłam do siebie. Jakbym długo błądziła, chodziła po omacku, odbijając się od ścian, miejsc i ludzi. Droga była długa i mozolna. W między czasie kilka razy cofałam się, skręcałam w ślepe uliczki i potykałam o własny strach. Strach, który nazbyt często dyktował moje wybory. Rozmieniałam się na drobne, szukając równowagi pomiędzy tym czego oczekuję ode mnie inni i co mogę dla nich zrobić, a tym czego pragnę dla siebie i co jest dla mnie ważne.

"May your choices reflect your hopes, 
not your fears."

Ale wróciłam. Do czytania, do pisania. Do siebie. Nie potrafię powiedzieć kiedy wrócę do publikowania recenzji. Nie wiem nawet, czy wrócę w ogóle. Mam jednak nadzieję, bo ta nie opuszcza mnie nigdy, że ten DOBRY czas na słowa o DOBREJ literaturze wróci po prostu. I póki co tego się trzymam.

Do napisania.. ArtMagda. 

2 komentarze:

  1. Trafiłam na Twojego bloga jakiś czas temu, zupełnie przypadkiem ... Przeczytałam kilka recenzji i czekam na kolejne :)) Kilka pozycji już dostał św. Mikołaj w liście.
    Cieszę się, że wróciłaś "do siebie", mnie wciąż zwodzą różne miejsca, które wcale nie są dla mnie.
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu bardzo dziękuję za te słowa! Bardzo motywujące do dalszego pisania :) pozdrawiam serdecznie!

      Usuń

Pisanie jest zawsze dialogiem. Czasami z sobą samym, ale częściej z czytelnikiem. Pisząc publicznie czekam na Twoją odpowiedź. Porozmawiamy?