Dlaczego lubię czytać zbiory opowiadań? Bo lubię zwięzłość, wolę kilka dobitnych słów niż długie akapity rozlazłej papki. Lubię gdy autor zaskakuje trafną pointą. Krótkie formy literackie sprzyjają też mojemu rytmowi życia. W codziennej gonitwie, w maratonie tysiąca obowiązków łatwiej znaleźć 15 minut na lekturę opowiadania, niż 2 godziny na przeczytanie całej powieści. Lubię też satysfakcję, którą odczuwam, gdy doczytam do końca tekst, a bardziej jest to prawdopodobne w przypadku 50-stronicowego opowiadania właśnie, niż 300-stronicowej książki :)
Opowiadania jednak wbrew pozorom nie są łatwą formą literacką. Te najlepsze trzymają czytelnika w niepewności do ostatniego zdania, podczas gdy te słabsze od razu odkrywają wszystkie karty. Te dobre wyczerpują temat zmuszając jednocześnie do głębszych przemyśleń. Są jak echo, które odbija się w nas jeszcze przez kilka dni po zakończeniu lektury. Te złe tylko szkicują zarys historii, pozostawiają niedosyt, czym irytują czytelnika. Nie skłaniają do refleksji i nie pozostają w pamięci na dłużej.
Z opowiadaniami Schmitt'a jest różnie. Czasami trafiają mu się wyjątkowo udane, zwłaszcza gdy je dopracuje, gdy widać że dany problem rozpracował z każdej strony. Są wtedy pełne i mogą stanowić odrębną książkę. Tak było z "Napojem miłosnym" czy słynnym "Oskarem i Panią Różą". Niestety zdarzają mu się też i takie, które w moim odczuciu są tylko wstępnym szkicem, brudnopisem autora, z którego dopiero mogłyby powstać dłuższe historie.
Tak jest niestety ze zbiorem opowiadań "Odette i inne historie miłosne". Na 8 tytułów raptem 2 zasługują na wyróżnienie: "Obca" oraz "Falsyfikat". Każde z ośmiu opowiadań ma jednak dość banalną, przewidywalną fabułę, każde przedstawia bohaterów w sposób powierzchowny i każde tylko zarysowuje historię. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ta książka to zbiór szkiców pisarza, spisanych na szybko, niemal na kolanie. Że to tylko luźne pomysły na kolejne powieści. Zamiast skupić się na jednym z tematów i rozbudować go, dopieścić, tak jak przecież Schmitt potrafi, autor nie wiedzieć czemu wolał wrzucić wszystkie do jednego worka. Może Wydawca ponaglał z publikacją kolejnego tytułu? Może gdy jest się już znanym pisarzem, to korzystając z bycia na fali, trzeba zasypywać rynek wydawniczy nowymi książkami z dużą częstotliwością?
A może zwyczajnie będąc już tak sławnym traci się z oczu najważniejszy cel - czytelnika. W poprzednich książkach Schmitt'a, a przeczytałam 15 jego tytułów, zawsze czułam, że jako czytelnik jestem ważna. Wiedziałam, że mnie autor szanuje, prowadzi pewnym krokiem w swój tajemniczy świat, odkrywa kolejne karty i zaspokaja moją ciekawość. Tym razem jednak czułam, że to co czytam, jest kierowane do kogoś innego, kogoś kto siedzi za moimi plecami. Niby autor mówi do mnie, ale wzrok ma skierowany gdzieś indziej.
A ja lubię, gdy rozmówca patrzy mi prosto w oczy...
A ja lubię, gdy rozmówca patrzy mi prosto w oczy...
Klik w foto okładki, by przejść do strony z recenzją książki Wydawnictwa Znak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pisanie jest zawsze dialogiem. Czasami z sobą samym, ale częściej z czytelnikiem. Pisząc publicznie czekam na Twoją odpowiedź. Porozmawiamy?