poniedziałek, 1 lutego 2016

Recenzja "Papierowe marzenia" Richard Paul Evans, Znak Literanova

recenzja książki, ArtMagda, Evans, subiektywnie
Książki Evansa czyta się jednym tchem, bo nie sposób odłożyć je na bok, po prostu trzeba doczytać do końca. Dotychczas poznałam trzy jego tytuły i śmiało mogę napisać, że wszystkie mają wspólny mianownik, choć każda opowiada inną historię. Są to powieści bazujące na wartkich dialogach, spójnej lecz dość przewidywalnej fabule, postaciach nieco przerysowanych, tak by uwypuklić ich złe lub dobre cechy. I choć czytając historie opowiadane przez Evansa od razu ma się poczucie, że są one naiwne i nierealne, to i tak czyta się je dobrze z lekkim uśmiechem na ustach. Lubimy czytać takie historie po prostu. Lubimy wiedzieć, że są jeszcze dobrzy, uczciwi ludzie na świecie, że dobro zwycięża, jakkolwiek banalnie to zabrzmi. Może po prostu w życiu pełnym szarych odcieni codzienności brakuje nam postaci krystalicznie białych, czy do szpiku kości złych, czarnych bohaterów? Może lubimy te wyidealizowane opowieści, bo wciąż wierzymy w drugiego człowieka, bo wciąż siedzi w nas małe dziecko pragnące słuchać z zapartym tchem i otwartą buzią bajek na dobranoc? 

"Papierowe marzenia" to opowieść o współczesnym synu marnotrawnym, o błądzeniu, popełnianiu błędów i ponoszeniu za nie konsekwencji. To także opowieść o sile ojcowskiej, bezwarunkowej miłości, o przebaczeniu. Cała historia, choć mocno naiwna, wciąga natychmiast i co może wydać się zaskakujące skłania do refleksji nad niepewnością jutra. Główny bohater Luke, młody mężczyzna z zapewnioną przyszłością i bogactwem w wielkiej korporacji stworzonej przez jego ojca, nie mając zbyt dużego doświadczenia w relacjach międzyludzkich i bardzo naiwnie podchodzący do intencji otaczających go ludzi, łatwo daje się skusić znajomym ze studiów na szaloną podróż po Europie. Dysponując milionowy fundusz wydaje mu się, że świat należy do niego, a przyjaciele są szczerzy. Na skutek splotu zaskakujących, ale bardzo prawdopodobnych wydarzeń szybko z bogacza staje się bankrutem i ląduje na ulicy sam, bez grosza, jedzenia i bez nadziei. 

To właśnie ta część książki opowiadająca o jego bezdomności, o spaniu w parku i w kanałach, o głodowaniu, o desperackich próbach znalezienia pracy, przemówiła do mnie najbardziej. Nigdy przecież nie wiemy, co czeka nas jutro, nigdy nie możemy mieć pewności, że rzeczywistość w której żyjemy, czyli praca, dom, rodzina będą zawsze naszym udziałem. Każdy z mijanych na ulicy kloszardów ma jakąś przeszłość za sobą, każdy z nich miał kogoś bliskiego i miał dach nad głową... To smutna lekcja, ale bardzo prawdziwa. Niczego absolutnie być pewnym w życiu nie można, poza śmiercią jedynie, bo ta czeka każdego. Dlatego tak ważne jest, by doceniać dzień dzisiejszy i być wdzięcznym za każde tu i teraz.

Polecam, bo warto. A już wkrótce kolejna recenzja książki Evansa, zapraszam - ArtMagda. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pisanie jest zawsze dialogiem. Czasami z sobą samym, ale częściej z czytelnikiem. Pisząc publicznie czekam na Twoją odpowiedź. Porozmawiamy?